W tym roku, podczas ferii, nasi zawodnicy szlifowali formę na trzech różnych obozach – grupa trenera Dariusza Łomańskiego wyjechała do Szklarskiej Poręby, zawodnicy Bartosza Grumana pojechali do Bydgoszczy, a najliczniejsza grupa, z Małgorzatą Markowską, Tomaszem Markowskim i Pawłem Wiśniewskim, udała się na obóz do Wolsztyna.

A jak wygląda życie na takim obozie…? Tego dowiecie się z relacji jednej z zawodniczek – Karoliny Guzowskiej.


– Eee tam, nie pada… – mówi Julka wystawiając rękę przez okno. – Idziemy na to wybieganie.
Wszyscy wciągamy na siebie niezliczone warstwy sportowych ubrań i wychodzimy na zewnątrz.
Kolejny dzień obozu, a pogoda cały czas taka sama. Niby nie pada, jednak przemoczone kurtki, bluzy i buty mówią same za siebie. Już nam zbrzydły te kółeczka wokół stadionu. Każda kolejna pętla wydaje się coraz dłuższa, a krokom nieustannie towarzyszy chlapanie błota.

– Kuuurdee, moje buutyy – jęczy Emila – przed chwilą je czyściłam!!

– W sumie dzisiaj nie jest tak źle, nawet dobrze się biega. Ciągnie mnie trochę łydka, ale w końcu zakwasy przeszły. – rzuca Ola dla urozmaicenia monotonnego biegu.

Zaczyna naprawdę lać. Nie ma opcji, że dzisiaj będziemy mieli trening na stadionie. Wracamy więc do sali zmęczeni i przemoczeni.

– To co? Robimy siłę z trenerem Wiśnią! – oświadcza trenerka z uśmiechem, a my już wiemy, że wspomniane przez Olę zakwasy nie odeszły na długo…


Zaczynamy kolejny dzień. Wstając z łóżka po wczorajszej sile mamy nadzieję, że gorzej już nie będzie. No dobra… Będzie. Jutro. Potem już z górki. Idziemy na śniadanie mając z tyłu głowy świadomość nadchodzącego tempa. Nasze obawy się potwierdzają. Dostajemy od trenerki krótki komunikat „10:30 trening na stadionie. Weźcie kolce.” No trudno, trzeba to trzeba.

Kontuzjowani i szczęśliwcy poszli na wzwyż, a reszta… No cóż, musimy się trochę zmęczyć. Nie ma co dużo opowiadać. Wszystko można streścić do krótkiego: pobiegali i popadali. Później poszliśmy spać.

Drugi trening mija szybko i przyjemnie. Trenerka wymyśliła jakieś berki i inne zabawy na rozluźnienie. Na początku sceptycznie podchodzimy do tego pomysłu. Jak to tak? My, poważni sportowcy, mamy się bawić w jakieś gry dla dzieci? Pff, żenujące. Nasze nastawienie jednak zmienia się w mgnieniu oka. Razem z pierwszym gwizdkiem zaczynamy walczyć na śmierć i życie, gotowi całkowicie się poświęcić i poobijać sobie tyłki ryzykując upadek. Było warto.

Nadchodzi wyczekiwany sobotni wieczór. Przez jednych znienawidzony, przez innych uwielbiany obozowy „Mam talent”. Tak czy inaczej, zawsze przysparza wszystkim sporo śmiechu i radości. W tegorocznej edycji podziwiamy dopracowane do perfekcji układy taneczne, słuchamy recytowanych wierszy, oglądamy rysunki i krótki film, uczestniczmy nawet w teatrzyku cieni, słuchamy piosenek i… rapowanej „Kaczki dziwaczki” Jana Brzechwy. To jest coś! Zawodnicy Bolesłavii i zgorzeleckiej Osy wykazali się naprawdę wielką kreatywnością i wszyscy w pełni zasługują na gromkie brawa.


– Co to był za obóz! Śmiałam się chyba z siedem razy dziennie! – słusznie podsumowuje Ola przy naszym ostatnim wspólnym obiedzie, tuż przed wyjazdem.

To chyba najlepsze podsumowanie. Mimo iście (nie)zimowej pogody, ciężkich treningów, bólu i wylanych łez, wszyscy bawiliśmy się naprawdę świetnie i śmialiśmy się chyba z siedem razy dziennie.

What's your reaction?
Pokaż KomentarzeZamknij komentarze

Napisz komentarz